środa, 23 kwietnia 2014

szóstka

Kurczak Zojka i Aleksander zmówili się perfidnie za moimi plecami, że kupią mi łóżeczko. Znaczy nie mi, tylko Fasolce. Pierwotnie łóżeczko miało być kojcem, ale kojec kojarzy mi się tylko z psem, więc w końcu stanęło na łóżeczku. Pół dnia spędzam łażąc i oglądając tysiące, setki tysięcy łóżeczek. Dla mnie one wszystkie wyglądają niemal identycznie. Niestety reszta nie podziela mojego zdania i rozprawia o zaletach i wadach poszczególnych modeli. W końcu decydują się we trójkę, mnie zupełnie przy tym pomijając, na ten jeden jedyny, ich zdaniem najlepszy. Ja się tylko zastanawiam po jaką cholerę mnie tu ciągnęli skoro i tak mogłam wybrać tylko kolor?! Kiedy wracamy do mieszkania, chłopaki podejmują próbę złożenia tego cudu w całość. Niestety, na próbach się kończy, bo łóżeczko wygrywa, a instrukcja jest napisana przez totalnego idiotę cytując Kurczaka. Aleksander kapituluje koło godziny dwudziestej drugiej i zostawia biednego Kurczaka sam na sam z tym stawiającym opór łóżeczkiem i milionem rozwalonych po całym salonie śrubek. Kurczak wytrwale obraca wymiętą do granic możliwości instrukcje, starając się pojąć co autor miał na myśli. Ja te jego poczynania obserwuję z kanapy z kubkiem herbaty w ręce. Przysypiam co chwila, bo nieuchronnie zbliża się północ. Kurczaczek jest tak pochłonięty tym wszystkim, że nawet nie raczy odebrać telefonu od Królowej. Żadnego z piętnastu jakie do niego wykonuje. O pierwszej w nocy na środku pokoju staje w końcu ukończone kurczakowe dzieło.

Z samego rana słyszę wrzaski dobiegające z przedpokoju, które bardzo skutecznie mnie wybudzają. Nie trudno się domyśleć, że wydaje je z siebie Królowa, która najprawdopodobniej złożyła Kurczakowi poranną wizytę. Pewnie chodzi o te wczorajsze nieodebrane połączenia...Siedzę w pokoju i mimo że cholernie chce mi się jeść, to boję się wyjść. Kiedy nareszcie Królowa przestaje drzeć się na biednego Kurczaka i wychodzi, tym razem o dziwo bez firmowego trzaśnięcia drzwiami, mogę bezpiecznie opuścić pokój.
- Hej – Kurczak wita mnie ze zbitą miną.
- Hej - siadam koło niego przy stole – wiesz, tak sobie pomyślałam że może zaprosisz dzisiaj wieczorem Anastazję, co? Jakoś tak ostatnio mało spędzacie razem czasu, ugotujesz coś, albo lepiej ja ugotuję, a ty przypiszesz sobie autorstwo. Tak będzie bezpieczniej – przedstawiam mu plan reanimacji jego związku, który przed chwila wpadł mi do głowy. Wiem, to nie jest szczyt kreatywności , ale nie czepiajmy się szczegółów. 
- Ja i tak wieczorem widzę się z Zojką, więc będziesz mieć mieszkanie dla siebie – dorzucam. Mam nadzieję, że Zojka nie ma żadnych planów i mnie przygarnie. 
- Może to nie jest taki głupi pomysł – stwierdza po chwili. 
Ok, coroczny dobry uczynek można skreślić z listy. Wysyłam Kurczaka po zakupy, po czym sama ginę w kuchni na cztery godziny. Kurczakowi pozostaje tylko otworzyć wino. Zostawiam go, mając nadzieje że ze wszystkim sobie poradzi.

Siedząc u Zojki nie dłużej niż godzinę, dostaję od niego sms w którym oznajmia że mogę już wracać. Ok, coś się tak popierdzieliło. Boże, on miał tylko zrobić romantyczny nastrój i otworzyć wino! Nawet sztućce mu rozłożyłam, no!
- Kurczaku nie powinniście być we dwójkę? – wchodząc do kuchni, widzę samotnie siedzącego przy stole Bartosza. 
- Wina nie dało się otworzyć, czy któraś z moich spektakularnych potraw wylądowała na podłodze zamiast na talerzy? - pytam. To ja z brzuchem jak arbuz po Czarnobylu rozbijam się komunikacja miejską do Zojki i Aleksandra, żeby dać im trochę romantyzmu, a on siedzi sam w kuchni! 
- Anastazja ze mną zerwała – wzrusza ramionami, zabierając swój talerz do zmywarki. Nie znam się, ale chyba powinien być trochę bardziej przybity.
- Ale jak to? - dopytuję. 
- Kazała mi wybierać albo ona albo ty. Wiec nie było o czym mówić. Wybrałem ciebie, no i Fasolkę. 
- Dlaczego głupiutki Kurczaku. Przecież byłeś z nią szczęśliwy – chociaż ja tego szczęścia nie rozumiałam, ale Kurczak tak i to było najważniejsze. 
- Bo ja zawsze wybiorę ciebie Kwiatku. Nieważne między czym musiałbym wybierać - podchodzi do mnie i obejmuję ramieniem. 
- Oj Kurczaku, coś ty narobił – kręcę głową z dezaprobatą. To wszystko nie tak miało być, ta kolacja miała ich zbliżyć i w ogóle poprawić nie najlepsze ostatnio relacje, a nie rozwalić ten związek dokumentnie. Ja natomiast powinnam mieć gigantyczne wyrzuty sumienia, a jedyne co czuję to ogromna radość i ciepło rozlewające się po całym ciele. Jezu Chryste, jestem potworem!

wtorek, 26 listopada 2013

piątka

Ostatnio czuję się jak Godzilla, spoglądając w lustro stwierdzam że wyglądam jak Godzilla. Podsumowując pod każdym możliwym względem jestem Godzillą. Narzekam na wszystko i wszystkich dookoła, nawet głupia latająca jak po valium mucha doprowadza mnie do szewskiej pasji. Kurczak wszystko to dzielnie znosi i gdyby tylko miała dostatecznie dużo pieniędzy, postawiłabym mu pomnik ze złota albo chociaż kupiła coś ładnego. Niestety na razie moje fundusze pozwalają mi przetrwać do pierwszego. Pomnik musi więc chwilę poczekać.
Leżę na kanapie w salonie i imituję ludzkie zwłoki.
- Hej Kwiatek, jak tam się czujesz? – Kurczak pyta już od progu. 
- Boli mnie kręgosłup, spuchły mi kostki i nie jestem w stanie zobaczyć własnych stóp, więc wiesz...można śmiało powiedzieć, że czuję się fantastycznie – rzucam z ironią. 
- O czyżbyś dzisiaj znowu miała ten dzień, kiedy tryskasz energią i dobrym humorem  na prawo i lewo? – pyta wesoło siadając obok i kulturalnie zarzuca nogi na stolik.
 - Dzwoniłam do Zojki wiesz – mruczę – i nie mogła ze mną gadać, bo szykowała się na romantyczną kolację z Aleksandrem. Potem pomyślałam o Tobie, ale w porę przypomniałam sobie, że przecież po treningu idziesz z Anastazją do kina i...- wzdycham ciężko.
- I...? - dopytuje się.
- Nic. Jak tam film? – podciągam się na łokciach. Przecież mu nie powiem że dobija mnie fakt wszechobecnej miłość w powietrzu, która mnie jakoś omija. Ale mam spuchnięte kostki, tak? Nie można mieć w życiu wszystkiego! 
- Słaby jak dla mnie - stwierdza, wzruszając ramionami - Anastazja była zachwycona – dorzuca. 
- Kwiatek, no już masz mi się tutaj uśmiechnąć promiennie – śmiesznie marszczy brwi – idę zrobić popcorn, a ty odgrzeb Pottera - wskazuję na ogromną półkę z filmami obok telewizora. 
Zwlekam się z kanapy i wkładam wybraną płytę do odtwarzacza. Nakrywam się kocem i czekam na Kurczaka z popcornem. 
- Która część? - podaje mi ogromną miskę po brzegi wypełnioną prażoną kukurydzą. 
- Szósta – odpowiadam. 
Od kilku dobrych  minut obserwuję jak Kurczak z napięciem wpatruje się w telewizor, mimo że Księcia Półkrwi ogląda już tysięczny raz.
- Wybierzesz imię dla Fasolki? – pytam w końcu.  
- Ja? – odrywa wzrok od filmu i patrzy na mnie zaskoczony 
- No tak, ty. Fasolka musi mieć jakoś na imię, kiedy już raczy się tutaj zjawić. Szanse są raczej marne, że w Urzędzie zgodzą się na Fasolkę, mimo że to naprawdę świetnie brzmi. Z drugiej strony jeśli Fasolka okaże się chłopcem, to wiesz... 
- No tak... a nie boisz się powierzać mi tak ważnej sprawy? - uśmiecha się szeroko.
- Ufam że nie skrzywdzisz Fasolki jakimś oryginalnym imieniem...
- Nie, oczywiście, że nie. Chociaż taka Zenobia na przykład brzmi ciekawie... - zastanawia się 
- Kurczak! - kopę go stopą po udzie. 
- Żartowałem - śmieje się z mojej przerażonej miny – coś wymyślę, a teraz chodź tu z tym kocem, bo zamarzłem – ciągnie za jeden z jego rogów. Chwile zajmuje mi wydostanie się z kokonu jaki sobie skrzętnie zrobiła i podzielenie się kocem z Kurczakiem. I właśnie wtedy. W ten środowy wieczór. Siedząc otoczona kurczakowym ramieniem, obrzeżając się popcornem i oglądając po raz setny Harrego Pottera, przez głowę przemyka mi myśl. Myśl zupełnie egoistyczna i taka która w ogóle nie powinna mieć miejsca. Hm, jaka jest szansa że to tylko moje szalejące do niedawna hormony? Może one się jeszcze do końca nie wyszalały i to jest tego efekt?  Proszę, niech to będą te cholerne hormony! W inny wypadku niebawem pojawią się moje potworne wyrzuty sumienia, że chciałabym mieć Kurczaka tylko dla siebie i nie koniecznie dzielić się nim z Królową, ani w ogóle z kimkolwiek innym.

niedziela, 13 października 2013

czwórka

Mój brzuch zaczyna rosnąć, co oznacza że mogę się pożegnać z ubraniami w rozmiarze standardowego S. Zamieniam je na ohydne, bezkształtne ubrania ciążowe. Wciąż podejmuję nierówną walkę z moimi ulubionymi spodniami, starając się w nie wcisnąć ku uciesze Kurczaka, który te potyczki obserwuje z boku.
- Kiedy ty się w końcu poddasz i założysz te spodnie z szelkami? – pyta, kiedy podskakuję starając się dopiąć guzik w pasie. 
- Nigdy! - krzyczę walecznie – a te spodnie z szelkami to obrzydliwe ogrodniczki do których mam uraz z dzieciństwa - dorzucam. 
- W końcu i tak w nich skończysz - uśmiecha się szeroko. Jego wielkie niedoczekanie!

Powiększający się brzuch to niestety nie jedyne moje utrapienie. Czekanie w poczekalni na wizytę u ginekologa, pośród tych wszystkich rozentuzjazmowanych przyszłych matek, jest nie do zniesienia. Zewsząd słyszę rozprawianie na temat śpioszków, zastanawianie się nad odpowiednim nosidełkiem dla dziecka i wywody pani obok, że elektroniczna niania jest złym wyborem. Od tej całej paplaniny mam ochotę rzygnąć na nie wszystkie tęczą... Chcę jednak wiedzieć czy z Fasolką wszystko w porządku i czy na pewno niczego jej tam w środku nie brakuje. Więc znoszę to czekanie najdzielniej jak potrafię. Siedzę, wpatrując się w ścianę naprzeciwko i staram się jakoś przetrwać, kiedy nagle do środka wbiega niezmiernie zdyszany Kurczak.
- Zdążyłem! - krzyczy triumfalnie, czym wprawia w niemałe osłupienie kilka matek czekających w poczekalni. Właściwie mnie samą też wprawia w osłupienie. Mówiłam mu co prawda dzisiaj rano, że idę na czternastą do lekarza, a on stwierdził że chętnie mi potowarzyszy. No ale bez jaj! Nie brałam tego na poważnie!
- Kurczak, co ty tu robisz? - pytam cicho, czując na sobie wścibski wzrok połowy poczekalni.
- No jak to, mówiłem że przyjdę. Chce zobaczyć Fasolkę – stwierdza wesoło, siadając na plastikowym krzesełku obok mnie.
W tym samym czasie słyszę swoje nazwisko wyczytywane przez lekarza.
Wchodzimy do gabinetu, kładę się na kozetce i już po chwili czuję na brzuchu ten ohydny lodowaty żel. Uśmiecham się pod nosem widząc zaciekawiony wzrok Kurczaka, który poprzez przekrzywianie swojej głowy na prawo i lewo próbuje cokolwiek dostrzec na monitorze.
- Teraz posłucham co tam z serduszkiem – lekarka przykłada mi do brzucha jakiś przyrząd, a już po chwili w całym pomieszczeniu rozlega się dźwięk bicia serca Fasolki. 
- Rany – wyrywa nam się z Kurczakiem jednocześnie. 
Chyba dopiero teraz na dobre uświadamiam sobie że faktycznie coś w moim brzuchu żyje. I temu cosiowi bije serce. Jak stwierdza lekarka Fasolka rozwija się prawidłowo, a ja muszę zaopatrzyć się w kwas foliowy.
- Kwiatek to było genialne! - Kurczak ekscytuje się, kiedy wychodzimy na parking przed kliniką – ciekawe czy można z tego zrobić dzwonek na komórkę, jak myślisz? - zastanawia się – dzwoniłabyś do mnie i słyszałbym takie fasolkowe tudu-tudu-tudu, które jest najfajniejszym tudu na świecie.
Śmieję się, wsiadając do samochodu, bo dawno Kurczaka tak podjaranego nie widziałam. 
- Co to? - pokazuje na książkę, którą dostałam wczoraj od Zojki żebym, cytuję  nie zabiła dziecka przy pierwszej kąpieli. Miło że we mnie wierzy, to naprawdę  budujące. Oczywiście nie mam zamiaru nawet do niej zajrzeć. 
- Głupie wymysły Zojki – wyjaśniam. 
- Pokaż – wyciąga mi ją z torebki – dlaczego głupie? - przerzuca kilka kartek. 
-  Myślę że sama dam radę wychować własne dziecko. Bez poradników – stwierdzam, wyrywając mu lekturę z ręki. Jak tylko będziemy w domu muszę ja natychmiast umieścić w koszu na śmieci, tam gdzie powinna znaleźć się już wczoraj.

niedziela, 22 września 2013

trójka


Pytałam Kurczaka osiemdziesiąt trzy razy czy raczył już poinformować Królową o mojej osobie w jego mieszkaniu. Osiemdziesiąt trzy razy potwierdził. Ponieważ osiemdziesiąt trzy to całkiem spora liczba, więc uznałam że faktycznie, Królowa wie, a Kurczak jakoś cudem uszedł z życiem.

Nie widzę zatem nic złego w otworzeniu drzwi w kurczakowej koszulce, którą podkradłam mu wieki temu, kiedy Królowa go odwiedza. 
- Hej wchodź, Kurczak zaraz będzie – wpuszczam ja do środka.
- On ma na imię Bartek – stwierdza ozięble. No nie, na serio?! Kurczak ma imię?! Tyle lat w niewiedzy...
Stop. Jestem w ciąży i nie mogę się denerwować, a już na pewno nie mogę denerwować się Królową i jej idiotycznymi uwagami. Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze z płuc, licząc że to pomoże.
- Co ty tutaj w ogóle robisz? - mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu. 
- Mieszkam? - pytam retorycznie. 
- Słucham?! - wykrzykuje. Ok, wychodzi na to, że Kuczak osiemdziesiąt trzy razy mnie okłamał. Bywa. Mogłabym powtórzyć beznamiętnie mieszkam, po czym wzruszyłabym ramionami, odwróciła na pięcie i po prostu miała los Kurczaka w głębokim poważaniu. Tak, powinnam to zrobić. Niestety nie potrafię. Cała kurczakowa osoba jest mi bowiem nad wyraz droga i nie mogę pozwolić żeby niechybnie zginął on z rąk Królowej. Tak więc głowie się jakby tutaj zręcznie z tego wszystkiego wybrnąć, bez niepotrzebnych ofiar w ludziach. Kiedy trochę gorączkowo próbuję znaleźć jakieś genialne wyjście z sytuacji, do mieszkania wpada Kurczak, jak zawsze wykazując perfekcyjne wyczucie chwili.
- Już … jestem? - blednie widząc Królową w przedpokoju - Anastazja? A co ty tutaj robisz? - pyta nerwowo. 
- Lepiej mi wytłumacz co ona tutaj robi!
 Mam imię do cholery! A z resztą nie ważne...
Atmosfera się zagęszcza, mój poziom stresu niebezpiecznie wzrasta, a Kurczak rozgląda się na boki, zapewne szykując jakiejś odpowiedzi ukrytej na ścianie. Ewakuuję się do pokoju, uznając że lepiej zostawić ich samych. Mam tylko nadzieję, że kiedy wrócę, nie zobaczę zakrwawionego Kurczaka gdzieś na podłodze. 

Wszystko przeze mnie i trochę przez to, że Kurczak jest tak uparty i zawsze, po prostu zawsze musi postawić na swoim. Wyciągam walizkę z szafy i wrzucam do niej swoje rzeczy. Kiedy kończę pakowanie, słyszę mocne trzaśnięcie wejściowymi drzwiami. To znaczy że rozmowy raczej nie przebiegły pomyślnie. Po chwili Kurczak wchodzi do pokoju. Na szczęście jest cały i zdrowy, nie ma nawet podbitego oka.
- Jak zła była w skali 1 do 10? - pytam. Sam fakt że była zła nie pozostawia bowiem żadnych wątpliwości. 
- Siedem - stwierdza – no może osiem... i pół – dodaję po chwili – a co ty robisz? - patrzy na walizę  leżącą na środku pokoju. 
- Pakuję się, nie chcę być kością niezgody między tobą, a Królową. Pomieszkam trochę u Zojki i Aleksandra, a potem.... potem się zobaczy – wyjaśniam domykając wieko. 
- Głuptasie nie jesteś żadną kością – wywraca oczami. 
 Jestem kością, albo może nawet jeszcze czymś większym. I Kurczak doskonale o tym wie.
- Jestem - obstaję przy swoi.
- Nie jesteś. I nie dyskutuj - wymierza we mnie swój palec, kiedy chcę przytoczyć kilka argumentów świadczących o tym jak bardzo się myli.
-  A skoro już sobie to wyjaśniliśmy, to w kuchni czeka na ciebie i Fasolkę szarlotka. Przechodziłem obok cukierni i pomyślałem że kupię – uśmiecha się wesoło i znika za drzwiami.

Siadam na łóżku i wzdycham ciężko. Czasem wydaję mi się, że Kurczak to jedyny pozytyw w całym tym moim bałaganie. I jeśli moje chaotyczne życie jest ceną, za to że go kiedyś poznałam, to ok. Jestem w stanie w tym chaosie żyć.
- Idziesz? - słyszę z kuchni.
- Idę, idę – odpowiadam zbierając się z łóżka.

Na stole czeka na mnie ogromny, jeszcze ciepły kawałek szarlotki.
- Masz ogórki kiszone? – pytam siadając na krześle.
- To jednak nie szarlotka?
- I to i to – stwierdzam, ignorując obrzydzenie jakie maluję się na kurczakowym licu.
- No co, ciąża – wzruszam tylko ramionami.
*
Ogarnęłam siebie, przy okazji ogarnęłam nieco Kurczaka, Kwiatka i Fasolkę.

niedziela, 14 lipca 2013

dwójka

Pierwsze tygodnie w błogosławionym stanie wcale nie burzą mojej teorii że macierzyństwo jest do dupy. Lista przyprawiających mnie o mdłości rzeczy jest znacznie dłuższa niż mi się na początku wydawało i nie ogranicza się tylko do czekolady z truskawkami i cytryny pod wszelaką postacią. Łazienka od trzech dni jest moim drugim domem, szczególnie rano. Chodzę obolała i wszystko mnie irytuje. Po prostu żyć, nie umierać...

Na dodatek nie mam się gdzie podziać. W chwili obecnej i w najbliższej przyszłości. Nie chcąc znowu zadręczać Zojki, odwiedzam Kurczaka w tym jego całym Bełchatowie. Oczywiście on musi mieć popołudniowy trening, o czym przypominam sobie dopiero stojąc pod drzwiami jego mieszkania, kiedy po dziesięciu minutach nikt nie raczy mi otworzyć. Czekam więc cierpliwie, siedząc na schodach. Pół godziny, godzinę, półtorej...
- Kwiatek? - Kurczak wreszcie się pojawia - A co ty tutaj robisz? - pyta, wkładając klucz do zamka. 
- Od czego by tu zacząć... ach tak! Moje życie jest totalną porażką, ale ogólnie wszystko elegancko – uśmiecham się do niego blado. 
- Wchodź – puszcza mnie przodem. 
- Jak już wiesz, będę matką i jak wiesz ledwo daję radę dbać o samą siebie. Poza tym jestem jakąś pieprzoną altruistką litującą się nad właścicielem mieszkania, którego żona z dnia na dzień wyrzuciła z domu, więc potrzebuje mojej kawalerki żeby nie spać pod mostem. Wspaniałomyślna ja godzę się zatem na zwolnienie lokalu jak najszybciej. Do tego wszystkiego nie mogę się nawet upić – jęczę. Siadam na kanapie i bezradnie wspieram brodę na łokciach. 
- Chodź tu – wyciąga ramiona w moją stronę, widząc jak niebezpiecznie zaczyna mi drgać dolna warga. Wybucham płaczem, gdy tylko mnie obejmuje. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna nie wiem co robić i mam wątpliwości czy ten bałagan da się jakoś ogarnąć. Choć trochę. 
- Hej Kwiatek wdech-wydech. Damy radę, słyszysz – wspiera podbródek na czubku mojej głowy. 
- Kurczaku, ale to mój bałagan, to ja muszę go poskładać – łkam. 
- Nie tym razem. Jeszcze dzisiaj pozbierasz te dwa kartony dziwnych rzeczy które posiadasz, zabierzesz tę okropną starą lampę twojej babci, walizkę ubrań i przeprowadzisz się do mnie. 
Zwariował. Kurczak zupełnie zwariował. Przecież Królowa gotowa jest za coś takiego skrócić go o głowę!
- To nie jest dobry moment na żarty Kurczaku – mamroczę – myślę że... Anastazja nie będzie tym zachwycona – spoglądam na niego. 
- To już mój kłopot. Wstawaj, jedziemy cię spakować - pociąga mnie za rękę. 

Z Kurczakiem niestety ciężko się dyskutuje, jeśli się na coś uprze.
- To głupi pomysł – staram mu się to jeszcze wyperswadować, kiedy mijamy tabliczkę z napisem ŁÓDŹ. 
- Nie masz gdzie mieszkać to po pierwsze, a po drugie wolę mieć ciebie i Fasolkę na oku. 
- Fasolkę? - pytam, bo chyba się przesłyszałam. 
- No tak, sądzę że to tam, o w środku – dźga mnie lekko w brzuch – jest teraz wielkości fasolki. 
- Zamierzasz mówić na moje dziecko per Fasolka? - upewniam się. 
- Tak – uśmiecha niezmiernie z siebie dumny. 
Tak moje nienarodzone jeszcze dziecko stało się Fasolką...

Kiedy jesteśmy już na miejscu, Kurczak sadza mnie na krześle i w piętnaście minut zbiera cały mój dorobek życia do dwóch kartonów i walizki. Dopiero teraz uświadamiam sobie że to trochę żałosne. Mieć 23 lata i mieścić życie w dwóch kartonach i walizce. 
- Gotowe, możemy iść – oznajmia. 
Chwytam więc jeden z kartonów stojący na ziemi z zamiarem zniesienia go do samochodu. Na zamiarze się kończy, gdyż Kurczaczek kategorycznie zabrania mi dźwigania czegokolwiek, bo to może zaszkodzić Fasolce. 
- Nie rób ze mnie kaleki – fukam na niego. 
- Nie robię – wyciąga mi z ręki karton, który waży tyle co nic i wypycha mnie z mojego własnego mieszkania. 

- Jak to ma tak wyglądać Kurczak to ja rezygnuję. Nie będę z Tobą mieszkać – buńczucznie zakładam ręce na piersi stojąc przy jego samochodzie. 
- Za późno, już wpakowałem wszystko do bagażnika i nie mam zamiaru wnosić tego znowu na samą górę – uśmiecha się do mnie szeroko i otwiera drzwi od strony pasażera. 
Ta cała ciąża zrobi ze mnie ułomną istotę pod każdym możliwym względem, czuję to.
 *
Oswajanie Zbigniewa utknęło trochę w martwym punkcie, więc póki co wrzucam  Kurczaka.

wtorek, 9 lipca 2013

jedynka

Nie jestem i nigdy nie byłam wielką fanką ciąży, w ogóle macierzyństwa. Ciężko jest mi znaleźć piękno w wielkim brzuchu, spuchniętych kostkach, o porodzie już nie wspomnę. Mniej więcej można sobie zatem wyobrazić co czuję, siedząc w łazience z czwartym testem ciążowym dla pewności. Kto wie, może te trzy poprzednie były fabrycznie wadliwe? Jeśli dodam do tego, że moja druga połówka zwiała miesiąc temu, zostawiając na stole lakoniczny liścik o treści Przepraszam Kochanie, ale do siebie nie pasujemy, robi się coraz ciekawiej, nieprawdaż? 
- Kuźwa – mruczę, wyrzucając kolejny pozytywny test do kosza. Nie mogę w nieskończoność przecież siedzieć w tej łazience...
 Wyjmuję telefon z torby i wykręcam numer do Makowieckiej. 
- Zojek jesteś teraz u siebie? Muszę z kimś pogadać...
Stwierdza, że chętnie mnie przyjmie, bo ma już dość Aleksandra, a ja będę świetnym pretekstem do pozbycia się go z mieszkania. Ok, mogę być pretekstem, gorzej już raczej nie będzie.

Pani pogodynka z radością oznajmiała rano, że w Łodzi będzie trzydzieści jeden stopni, więc podróż tramwajem w godzinach szczytu jest niezapomnianym przeżyciem. Niestety Zojka mieszka na drugim końcu miasta, inaczej się tam nie dostanę.
- No jesteś w końcu – rzuca mi się na szyję, jakby nie widziała mnie od miesięcy(uściślam, widziałyśmy się przedwczoraj). 
- Chcesz piwa? – ciągnie mnie na balkon.
- Nie, masz sok pomarańczowy? - odpowiadam. Spogląda na mnie dziwnie, bo jej pytanie miało raczej charakter retoryczny, ja zawsze chcę piwo. Teraz właściwie nie jest inaczej, ale jeśli faktycznie noszę coś w brzuchu, niegrzecznie byłoby go poić tak od razu piwem.
- Mam, zaraz przyniosę – sadza mnie na jednym z wiklinowych krzeseł.
- A Aleksandra już wywiało? - pytam, zaglądając do środka mieszkania. 
- Tak, nie wiem czy on się uparł ostatnio czy co, ale doprowadza mnie do białej gorączki – Zojek z przejęciem podaje mi szklankę z chłodnym napojem. Uśmiecham się pod nosem, ponieważ Aleksander ma w zwyczaju irytować ją przynajmniej raz w miesiącu. W ogóle śmieszna z nich para, oboje mają siebie dosyć średnio dwadzieścia dni w miesiącu. Ale przysięgam, że w życiu nie widziałam tak zakochanych w sobie ludzi. Czasem nawet im tego zazdroszczę. U mnie zawsze panuje bałagan, a jak staram się go ułożyć, posegregować sobie życie, to zawsze coś się spieprzy. 
- To o czym chciałaś pogadać? – otwiera swoją puszkę i upija łyk piwa. 
- Jestem w ciąży – podciągam kolana pod brodę.
- Ty jesteś w czym? Że co? - z wrażenia wylewa połowę zawartości puszki na kafelki. 
- W ciąży. Jestem w ciąży. Wiesz, jak dwójka ludzi uprawia... 
- Przecież wiem skąd się biorą dzieci! - oburza się – Tylko że ty... ty i ciąża?! 
- Jak widzisz, zdarza się najlepszym – mruczę smętnie. 
- O Boże, będę ciotką! - wykrzykuje, tak jakby dopiero teraz do niej dotarła ta wiadomość. Cóż mózg Zojki zawsze był znany ze swej niezawodnej szybkości przetwarzania informacji... 
- Brawo... - tonę w jej uścisku – Wiesz że i bez ciebie przylepionej do mojego wątłego ciała jest mi gorąco jak cholera? - pytam retorycznie. 
- Będziesz mamą! – wykrzykuje odkrywczo zupełnie ignorując moją uwagę. Tak, będę mamą, hura! Nie posiadam się z radości... 
- Nie da się ukryć – stwierdzam, cierpliwie czekając, aż w końcu się ode mnie odklei. 
Kiedy już pierwsza fala euforii mija, zaczyna roztaczać przede mną wizję cudownej ciąży i jeszcze piękniejszego macierzyństwa. Trochę jest przerażająca z tym całym entuzjazmem i świecącymi radośnie oczami. W końcu planuję się zebrać z powrotem do siebie, przedtem jednak odwiedzam dwukrotnie łazienkę. Pierwszy raz, gdy czuję zapach cytryny w kuchni, co przyprawia mnie o mdłości, a drugi kiedy Zojek raczy mnie moją ulubioną do tej pory czekoladą z truskawkami. Tak, to zapewne jeden z tych uroków ciąży o którym wspominała...

Wychodząc, w drzwiach mijam się z Kurczakiem, który nie wiedzieć czemu zjawia się tutaj w porze swojego treningu.
- Bartek, Bartek nie uwierzysz, Hortensja jest w ciąży! - Zojek postanawia nieść w świat radosną nowinę. 
Kurczak zaczyna się histerycznie śmiać, biorąc to za całkiem niezły dowcip. Widząc jednak że moja mina wcale nie zaprzecza tym doniesieniom, poważniej w momencie.  
- Wy nie żartujecie?  – robi wielkie oczy.
- Ano nie Kurczaczku – wzruszam ramionami.
*
Ok, zobaczmy co z tego wyjdzie.

wtorek, 18 czerwca 2013

Bohaterowie

Kwiatek opcjonalnie zwana Hortensją
 Czasem wydaję mi się, że jestem jednym wielkim bałaganem


Kurczak opcjonalnie zwany Bartoszem
Zawsze był, jest i zapewne będzie


Fasolka opcjonalnie zwana On/Ona
Pojawiła się i wszystko wywróciła do góry nogami


Królowa Śniegu opcjonalnie zwana Anastazją
Zastanawiam się czy na jej twarzy gości czasem uśmiech