Nie jestem i nigdy
nie byłam wielką fanką ciąży, w ogóle macierzyństwa. Ciężko
jest mi znaleźć piękno w wielkim brzuchu, spuchniętych kostkach, o
porodzie już nie wspomnę. Mniej więcej można sobie zatem wyobrazić
co czuję, siedząc w łazience z czwartym testem ciążowym dla pewności. Kto wie, może te trzy poprzednie były fabrycznie wadliwe?
Jeśli dodam do tego, że moja druga połówka zwiała miesiąc temu, zostawiając na stole lakoniczny liścik o treści Przepraszam Kochanie, ale do siebie nie pasujemy, robi się coraz ciekawiej, nieprawdaż?
- Kuźwa
– mruczę, wyrzucając kolejny pozytywny test do kosza. Nie mogę w nieskończoność przecież siedzieć w tej łazience...
Wyjmuję telefon z torby i wykręcam numer do Makowieckiej.
- Zojek jesteś teraz u siebie? Muszę z kimś pogadać...
Stwierdza, że chętnie mnie przyjmie, bo ma już dość Aleksandra,
a ja będę świetnym pretekstem do pozbycia się go z mieszkania.
Ok, mogę być pretekstem, gorzej już raczej nie będzie.
Pani pogodynka z radością oznajmiała rano, że w Łodzi będzie trzydzieści jeden stopni, więc podróż tramwajem w godzinach szczytu jest niezapomnianym przeżyciem. Niestety Zojka mieszka na drugim końcu miasta, inaczej się tam nie dostanę.
- No
jesteś w końcu – rzuca mi się na szyję, jakby nie widziała
mnie od miesięcy(uściślam, widziałyśmy się przedwczoraj).
- Chcesz
piwa? – ciągnie mnie na
balkon.
- Nie,
masz sok pomarańczowy? - odpowiadam. Spogląda na mnie dziwnie, bo jej pytanie miało raczej charakter retoryczny, ja zawsze chcę piwo. Teraz właściwie nie jest inaczej, ale jeśli faktycznie noszę coś w brzuchu, niegrzecznie byłoby go poić tak od razu piwem.
- Mam, zaraz przyniosę – sadza mnie na jednym z wiklinowych
krzeseł.
- A
Aleksandra już wywiało? - pytam, zaglądając do środka mieszkania.
- Tak,
nie wiem czy on się uparł ostatnio czy co, ale doprowadza mnie do
białej gorączki – Zojek z przejęciem podaje mi szklankę z
chłodnym napojem. Uśmiecham się pod nosem, ponieważ Aleksander ma w
zwyczaju irytować ją przynajmniej raz w miesiącu. W ogóle śmieszna z nich para, oboje mają siebie dosyć średnio dwadzieścia dni w miesiącu. Ale
przysięgam, że w życiu nie widziałam tak zakochanych w sobie
ludzi. Czasem nawet im tego zazdroszczę. U mnie zawsze panuje
bałagan, a jak staram się go ułożyć, posegregować sobie życie,
to zawsze coś się spieprzy.
- To
o czym chciałaś pogadać? – otwiera swoją puszkę i upija łyk
piwa.
- Jestem
w ciąży – podciągam kolana pod brodę.
- Ty jesteś w czym? Że co? - z wrażenia wylewa połowę zawartości
puszki na kafelki.
- W
ciąży. Jestem w ciąży. Wiesz, jak dwójka ludzi uprawia...
- Przecież
wiem skąd się biorą dzieci! - oburza się – Tylko że ty... ty i
ciąża?!
- Jak
widzisz, zdarza się najlepszym – mruczę smętnie.
- O
Boże, będę ciotką! - wykrzykuje, tak jakby dopiero teraz do niej
dotarła ta wiadomość. Cóż mózg Zojki zawsze był znany ze swej niezawodnej szybkości przetwarzania informacji...
- Brawo...
- tonę w jej uścisku – Wiesz że i bez ciebie
przylepionej do mojego wątłego ciała jest mi gorąco jak cholera?
- pytam retorycznie.
- Będziesz
mamą! – wykrzykuje odkrywczo zupełnie ignorując moją uwagę.
Tak, będę mamą, hura! Nie posiadam się z radości...
- Nie
da się ukryć – stwierdzam, cierpliwie czekając, aż w końcu się
ode mnie odklei.
Kiedy już pierwsza fala euforii mija, zaczyna
roztaczać przede mną wizję cudownej ciąży i jeszcze
piękniejszego macierzyństwa. Trochę jest przerażająca z tym
całym entuzjazmem i świecącymi radośnie oczami. W końcu planuję się zebrać z
powrotem do siebie, przedtem jednak odwiedzam dwukrotnie łazienkę.
Pierwszy raz, gdy czuję zapach cytryny w kuchni, co przyprawia mnie
o mdłości, a drugi kiedy Zojek raczy mnie moją ulubioną do tej
pory czekoladą z truskawkami. Tak, to zapewne jeden z tych uroków
ciąży o którym wspominała...
Wychodząc,
w drzwiach mijam się z Kurczakiem, który nie wiedzieć czemu zjawia się tutaj w porze swojego treningu.
- Bartek,
Bartek nie uwierzysz, Hortensja jest w ciąży! - Zojek postanawia nieść w świat radosną nowinę.
Kurczak
zaczyna się histerycznie śmiać, biorąc to za całkiem niezły dowcip. Widząc jednak że moja mina wcale nie zaprzecza tym
doniesieniom, poważniej w momencie.
- Wy nie żartujecie?
– robi wielkie oczy.
- Ano nie Kurczaczku – wzruszam ramionami.
*
Ok, zobaczmy co z tego wyjdzie.
Ok, zobaczmy co z tego wyjdzie.
Oj tam, oj tam ciąża i macierzyństwo (nawet niespodziewane) nie są takie złe. Jak się przetrwa pierwsze tygodnie bez zdartego gardła to potem jest z górki. Kremy na świeże rozstępy działają, jak się zdrowo odżywiamy to i można zgagi uniknąć i opuchniętych nóg. O porodzie szybko się zapomina, jak to mówią do następnego razu. Mały wrzeszczący, śliniący się i robiocy śmierdzące kupy dzieciaczek czasem denerwuje ale to mija jak się pierwszy raz uśmiechnie, jak powie "mama":). Polecam:)
OdpowiedzUsuńNo to zobaczymy jak Hortensja zniesie ciążę. W złych chwilach niech pomysli
OdpowiedzUsuńo tym jakie małe dzieci są słodkie ( niestety nie wszystkie ale większość tak aha no i one są słodkie dopóki nie zaczną płakać bo jak wyją to jest masakra ale o tym lepiej niech nie myśli :-P ). A Barek czyżby to on był tym szczęśliwym
m ojcem? :-P