Mój
brzuch zaczyna rosnąć, co oznacza że mogę się pożegnać z
ubraniami w rozmiarze standardowego S. Zamieniam je na ohydne,
bezkształtne ubrania ciążowe. Wciąż podejmuję nierówną walkę
z moimi ulubionymi spodniami, starając się w nie wcisnąć ku uciesze
Kurczaka, który te potyczki obserwuje z boku.
- Kiedy
ty się w końcu poddasz i założysz te spodnie z szelkami? – pyta, kiedy podskakuję starając się dopiąć guzik w pasie. - Nigdy! - krzyczę walecznie – a te spodnie z szelkami to obrzydliwe ogrodniczki do których mam uraz z dzieciństwa - dorzucam.
- W końcu i tak w nich skończysz - uśmiecha się szeroko. Jego wielkie niedoczekanie!
Powiększający
się brzuch to niestety nie jedyne moje utrapienie. Czekanie w
poczekalni na wizytę u ginekologa, pośród tych wszystkich rozentuzjazmowanych przyszłych matek, jest nie do zniesienia. Zewsząd słyszę
rozprawianie na temat śpioszków, zastanawianie się nad odpowiednim nosidełkiem dla dziecka i wywody pani obok, że elektroniczna niania jest złym wyborem. Od tej całej paplaniny mam ochotę rzygnąć
na nie wszystkie tęczą... Chcę jednak wiedzieć czy z Fasolką
wszystko w porządku i czy na pewno niczego jej tam w środku nie
brakuje. Więc znoszę to czekanie najdzielniej jak potrafię.
Siedzę, wpatrując się w ścianę naprzeciwko i staram się jakoś
przetrwać, kiedy nagle do środka wbiega niezmiernie zdyszany
Kurczak.
-
Zdążyłem! - krzyczy triumfalnie, czym wprawia w niemałe
osłupienie kilka matek czekających w poczekalni. Właściwie mnie
samą też wprawia w osłupienie. Mówiłam mu co prawda dzisiaj rano, że idę na czternastą do lekarza, a on stwierdził że chętnie mi
potowarzyszy. No ale bez jaj! Nie brałam tego na poważnie!
- Kurczak,
co ty tu robisz? - pytam cicho, czując na sobie wścibski wzrok
połowy poczekalni.
- No
jak to, mówiłem że przyjdę. Chce zobaczyć Fasolkę –
stwierdza wesoło, siadając na plastikowym krzesełku obok mnie.
W
tym samym czasie słyszę swoje nazwisko wyczytywane przez lekarza.
Wchodzimy
do gabinetu, kładę się na kozetce i już po chwili czuję na brzuchu ten ohydny lodowaty żel. Uśmiecham się pod nosem widząc
zaciekawiony wzrok Kurczaka, który poprzez przekrzywianie swojej
głowy na prawo i lewo próbuje cokolwiek dostrzec na monitorze.
- Teraz posłucham co tam z serduszkiem – lekarka przykłada mi do brzucha
jakiś przyrząd, a już po chwili w całym pomieszczeniu rozlega się
dźwięk bicia serca Fasolki. - Rany – wyrywa nam się z Kurczakiem jednocześnie.
Chyba dopiero teraz na dobre uświadamiam sobie że faktycznie coś w
moim brzuchu żyje. I temu cosiowi bije serce. Jak stwierdza
lekarka Fasolka rozwija się prawidłowo, a ja muszę zaopatrzyć
się w kwas foliowy.
- Kwiatek
to było genialne! - Kurczak ekscytuje się, kiedy
wychodzimy na parking przed kliniką – ciekawe czy można z tego zrobić dzwonek
na komórkę, jak myślisz? - zastanawia się – dzwoniłabyś do
mnie i słyszałbym takie fasolkowe tudu-tudu-tudu, które jest
najfajniejszym tudu na świecie.
Śmieję się, wsiadając do samochodu, bo dawno Kurczaka tak podjaranego nie widziałam.
Śmieję się, wsiadając do samochodu, bo dawno Kurczaka tak podjaranego nie widziałam.
- Co
to? - pokazuje na książkę, którą dostałam wczoraj od Zojki
żebym, cytuję nie zabiła dziecka przy pierwszej kąpieli.
Miło że we mnie wierzy, to naprawdę budujące. Oczywiście nie mam zamiaru
nawet do niej zajrzeć.
- Głupie
wymysły Zojki – wyjaśniam.
- Pokaż
– wyciąga mi ją z torebki – dlaczego głupie? - przerzuca
kilka kartek.
- Myślę że sama dam radę wychować własne
dziecko. Bez poradników – stwierdzam, wyrywając mu lekturę z
ręki. Jak tylko będziemy w domu muszę ja natychmiast umieścić w
koszu na śmieci, tam gdzie powinna znaleźć się już wczoraj.